Aktualnie przeglądasz: Twórczość fanów » Dziennik tatuśka Clouda

  IE6 spacer fixer :)

Dziennik tatuśka Clouda

Zamieszczony tutaj dziennik powstał dzięki jednemu z naszych użytkowników - Cloudowi, który zachęcony przez naszego drogiego moderatora Nemo, postanowił spisywać swoje obserwacje związane z grą "Princess Maker 2". Ponieważ wcześniej nie grał w żadną część "Princessy", jego świeże spojrzenie na serię ma swój niepowtarzalny urok, a sposób opisywania wydarzeń z gry, u wielu powoduje często nieopanowany wybuch śmiechu ;)

Cloud pisze swój dziennik na naszym forum (http://princessmaker.pl/forum), jednak uznałam, że warto zamieścić go również tu - w Twórczości Fanów.

A zatem pozostaje mi życzyć miłej lektury i oddać głos Cloudowi ;)


Dziennik tatuśka Clouda
 
05.08.2008

Natchniony pomysłem podsuniętym przez Nemo, rozpocząłem wytężoną pracę umysłową mającą na celu przyniesienie efektu w postaci dziennika początkującego gracza, związanego z wychowywaniem córki w "Princess Maker 2". W tym wątku pozwolę sobie zatem na bieżąco wrzucać poszczególne notki. Nie krępujcie się tu dorzucania własnych trzech groszy :]

Podczas gry i skrobania uwag, pomocne okazały się:
- pepsi
- chipsy o smaku paprykowym
- solone paluszki
- dwa długopisy (po kwadransie pierwszy odmówił współpracy)
- soundtrack z "FF 8" odpalony w tle (rzępolenia z gry nie byłem w stanie strawić i wyłączyłem muzykę już po pierwszym podejściu do "PM 2")


Osoby dramatu:
1) Tatusiek Cloud - człek młody i niedoświadczony w rodzicielstwie, potomstwa nie posiadający (a przynajmniej nie dysponujący żadną wiedzą w tym temacie :]).
2) Kaśka - córa zesłana przez boga Marsa posługującego się irytującym, staroangielskim dialektem (czy jak to cholerstwo nazwać). Dziecię urodzone 17.04. i prezentujące cechy właściwie swemu znakowi zodiaku (baranica jak się patrzy).

Kaśka pod mym dachem jest już trzy miesiące i w czasie tym osiągnęła co następuje:
- rozpoczęła lekcje fechtunku
- rozpoczęła lekcje mordobicia
- wybrała się do lasu
- oberwała po dupie od jakiegoś przerośniętego sokoła (w następstwie została przetransportowana do chaty Cube`m, który śmiało mógłby wspomagać naszych rodzimych ratowników GOPR`u; oszczędziłoby się na paliwie do zdezelowanych śmigłowców)
- doprowadziła do rozpaczy małorolnego z farmy (przewracając siano, które zamiast za Kaśką lądowało NA Kaśce)
- wywołała furię u właściciela restauracji (pewnie poszło o te potłuczone talerze)
- usiała podłogę w kościele masą książek
- została spławiona przez paru kolesi w zamku i przez jedną laskę

 
Katarzyna nie tylko tłucze talerze - miewa też problemy z odróżnieniem
                           marchewki od własnego palca...


Prace nad utemperowaniem Katarzyny wznowiłem wczoraj po 23:00 i pamiętny słów Nemo o pchaniu córki w ramiona smoka, wykopałem ją na pustynię. Kaśka beztrosko rozpoczęła wędrówkę, a gdy zapadł zmrok, natknęła się na jakiegoś kolesia w średniowiecznym moherze. Grunt, że nie na żadnego przeciwnika, któremu musiałaby zademonstrować brak swoich umiejętności bojowych. Wymieniła uprzejmości (kulturę słowa należy dzieciom wpajać, nie? :]) i podreptała dalej, w kierunku widniejących w oddali zabudowań, kojarzących się nieco z Chińskim Murem (ale to chyba nie ta bajka). W blasku wschodzącego słońca ujrzała duże coś [nie jestem w stanie odcyfrować tego słowa z notatek własnych]. Pomyślałem sobie, że kicha i ze zrezygnowanym wyrazem twarzy klikałem w lewy przycisk myszy oczekując na rychłe przybycie CPR (Cubowe Pogotowie Ratunkowe). Tymczasem spotkała mnie miła niespodzianka, ponieważ Katarzyna skutecznie uniknęła potyczki i "duże coś" jej nie dostrzegło. Ciekawe swoją drogą co zrobiła, może wetknęła głowę w piasek, bo innej metody ukrycia się na pustyni nie potrafię sobie wyobrazić. Ewentualnie napotkane monstrum było krótkowidzem i z wysokości głowy nie dało rady dostrzec przykurcza, którym przyszło mi się zajmować. "Dobra, szafa gra" pomyślałem i kazałem Kaśce ruszyć dalej. Przeszła sobie kawałkiem labiryntu, zajrzała do jednej skrzyni, a potem znowu zapadł zmrok i z mroku wyłonił się smok. W tym momencie zaświtało mi, że Nemo wspominał coś o "Płacisz mu za przejście". No w mordę, ale taką kasę? Wkurzony zawróciłem Katarzynę, mętnie myśląc coś o UOKiK, bo przecież to jest jakieś zdzierstwo. W blasku poranka Kaśka natknęła się na innego smoka i tym razem CPR musiało już niestety wkroczyć.

Zirytowany coraz mocniej (forsy brak, a Kaśka żre jak koń), postanowiłem przetestować umiejętności córki w zakresie sprawowania opieki nad innymi bachorami. Poszła zatem do żłobka i spędziła w nim czas zatykając uszy (tu się z nią akurat zgadzam, ale niezupełnie o to mi chodziło, by odnaleźć cechy wspólne z córką). Kolejny raz przejrzałem dostępne dla Kaśki zajęcia, za które (jak wieść niesie) czasem nawet płacą (haha). Pomedytowałem przez chwilę i w końcu uznałem, że trudno, niech się dzieje, co chce. Wysłałem córkę na cały miesiąc do pracy na farmie. Kondychy nabrała, czemu nie, ale małorolnego kolejny raz doprowadziła do rozpaczy. Mnie również. Wówczas przypomniało mi się, że na stronie czytałem coś o destrukcyjnym wpływie stresu na poczynania stworzeń zwanych dziećmi i szybko sprawdziłem poziom tego współczynnika u Katarzyny. Szczęka mi opadła, bo był istotnie dość wysoki i przez myśl mi przeszło, że na jej miejscu to bym chyba małorolnego udusił w celu odreagowania nagromadzonych emocji. Ewentualnie pogoniłbym kury. Pozwoliłem zatem Katarzynie kolejny miesiąc spędzić na szlajaniu się po ulicach. Stres zszedł, ale nie do końca. W ramach eksperymentu następny miesiąc zorganizowałem bardziej twórczo. Dwa razy wypoczynek, raz małorolny. No i wreszcie! Trzy dni przepracowała, małorolny przestał narzekać i kasę wypłacił. Zaraz potem przyszła forsa z zamku i rozpoczął się Harvest Festival, na którym Katarzyna wzięła udział w igrzyskach (turnieju?). Oczywiście dostała po dupie.

Skończyły mi się paluszki, a wraz z nimi chęci wychowawcze, zapisałem więc stan gry i oddałem się innym zajęciom. Do Katarzyny powrócę zapewne w dniu dzisiejszym :]


1 | 2 | 3 | 4