Aktualnie przeglądasz: Twórczość fanów » Dziennik tatuśka Clouda_cd

  IE6 spacer fixer :)

Dziennik tatuśka Clouda_cd

08.08.2008

Przez dwa dni nie miałem chwili, żeby coś sensownego sklecić (klepałem na brudno), ale dzisiaj udało mi się nadrobić zaległości, usiąść nad notatkami i tym samym przedstawiam dalsze losy Katarzyny.

Nastały miesiące chłodne i tym razem pamiętałem, że Kaśkę należy w coś ciepłego przyodziać, co by mi potem nie kichała po całym domu. Ubrałem ją zatem w futro i wykopałem do małorolnego. Forsę przyniosła. Porozmawiałem z nią chwilę na tematy, jak sądziłem, niewinne. Nie spodziewałem się jednak, że dziecię liczące sobie raptem dziesięć wiosen zacznie narzekać na rozmiar swojego biustu :shock: Otrząsnąłem się z szoku i postanowiłem ulżyć nieco Kaśce, bo skoro już takimi pierdołami zaczęła sobie głowę zawracać, to znaczy, że nie jest za dobrze. Tydzień posnuła się zatem po zaśnieżonych uliczkach, a następnie poszła trochę popracować do kościoła (i tu nastąpił cud, bo pracowała nawet nieźle) i do małorolnego. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że Katarzyna zaczęła nawet nadrabiać wcześniejsze straty, a dzięki kasie od króla dziurę budżetową załatałem niemal w całości. Tylko czemu ta pensja jest wypłacana raz do roku? Dziadostwo.


     Początki pracy u małorolnego do prostych nie należały... Katarzyna
wybitnie często przyodziewała głowę w masę przerzucanego właśnie siana...


Nowy Rok przywitaliśmy bez większych wzruszeń, a sposób spędzania czasu nieco nam się usystematyzował. Kaśka zasuwała u małorolnego i u pingwina, a stres odreagowywała szlajając się po mieście. Szafa grała, kasa rosła. W kwietniu dziecko skończyło jedenaście wiosen i tatuś uszczęśliwił ją z tej okazji tortem ze świeczkami (liczę, że nie roboty własnej, lecz Cube`a) i prezentem w postaci lalki. Barbie to nie była, ale Katarzyna wydawała się zadowolona. No myślę, bądź co bądź swoje ta laleczka kosztowała ;P

Ptaszki już na dobre rozćwierkały się za oknami, forsa w kieszeni pobrzękiwała przyjemnie i uznałem, że można zaryzykować ponowne wykopanie Kaśki na lekcje. U małorolnego dalej odrabiała pańszczyznę przynosząc coraz to większe sumy, a dodatkowo jeden tydzień spędzała na lekcjach szermierki. Tatuś zaczynał być już całkiem zadowolony, kiedy nagle na lekcje wparował jakiś łysol z zamiarem zrobienia rozróby. Kaśka dzielnie postnowiła stawić mu czoło i tradycyjnie dostała po dupie. CPR się nie pojawiło (obraził się koleś czy co?). Co gorsza nie miałem już możliwości wysłania Kaśki na szermierkę. Zapisałem zatem stan gry i poszedłem do Biedronki po zapas pepsi i solonych paluszków.

Po powrocie ponownie odpaliłem grę i postanowiłem wysłać Kaśkę raz jeszcze na pustynię. Zasuwała u małorolnego i u pingwina, by uzbierać więcej kasy i w lipcu wyruszyła na spacer. Wystawiać jej do walki nie miałem zamiaru, zbyt dobrze pamiętałem jak się kończyły jej dotychczasowe pojedynki. Po drodze spotkała znajomego w moherze i jakiegoś średniowiecznego ZOMO`wca. Spoko majonez - byle nie spotykała smoków... Na drodze Katarzyny stanął troll, ale i tym razem dzieciakowi udało się ukryć (jak tak dalej pójdzie, to ją chyba wyślę na misję do Afganistanu). W końcu po raz drugi stanęła oko w oko z Niebieskim Smokiem. Zapłaciła co musiała i poszła dalej. No no! Rzeczywiście warto było poświęcić trochę srebrników! Po splądrowaniu skrzyni i spotkaniu kolejnego smoka (który szczęśliwie nie palił się do bitki), Katarzyna ruszyła w dalszą drogę. Natknęła się na harpię i choć spróbowała się ukryć, to niestety tym razem jej się to nie udało (inne podłoże robi Kaśce wyraźną różnicę). CPR wkroczyło i przytargało ofiarę do domu, a ja z roziskrzonym wzrokiem rzuciłem się na przywiezione z pustyni "skarby". Kolejne tygodnie Kaśka spędziła na zajęciach mordobicia i zasuwając u małorolnego. I tak oto zbliżył się czas kolejnego Harvest Festival. Katarzyna nie wzięła w nim jednak udziału, ponieważ zapisałem stan gry przypominając sobie, że byłem umówiony na bilard :D Zatem Kaśka musiała poczekać. A że dzisiaj piątek, to też będzie się działo i do zajęć wychowawczych powrócę pewnie dopiero po weekendzie ;)


14.08.2008

A zatem Harvest. Tradycyjnie Kaśka dostała w dupsko, choć pierwszą rundę nawet przeszła, ku mojemu zaskoczeniu. Z trudem, bo z trudem, ale jednak. Przy kolejnej jednakże szans nie miała żadnych, trafił jej się taki duży byk, z facjaty i postury kojarzący się silnie z wodzem Wikingów albo innym ustrojstwem. Dwa razy pyknął siekierką i zdumiona Kaśka wylądowała na zadku wybałuszając oczy. Jakby się sukcesu spodziewała... Swoją drogą może by ją tak na Olimpiadę do Pekinu wysłać? Wpasowałaby się do naszej kadry idealnie :] Dobra, złośliwości na bok.

Harvest się zakończył i znowu powiało chłodem. Katarzyna pracowała u małorolnego, dodatkowo postanowiłem wykopać ją do drwala, bo okazało się, że już może tę robotę podjąć. Czemu ja wcześniej tego nie zauważyłem? Wiem. Za dużo pepsi. I browaru :D Zapomniałem wspomnieć, że odcinek drugi sponsorowało Tyskie. Koniec offtopu. Kaśka u małorolnego zasuwała jak szalona, u drwala poszło gorzej. Chwilami dziewczę nie za bardzo wiedziało co zrobić z narzędziem pracy dzierżonym w łapskach i zastygało nad nim w zadumie. Z cichą nadzieją liczyłem na to, że może ubije pracodawcę i z kasą nawieje do domu. Nic takiego niestety jednakże nie nastąpiło. Szkoda. Mogłoby być śmiesznie. Kasę w każdym razie z tych zajęć przytargała, a ponadto tężyznę zaczęła rozwijać. Oczyma wyobraźni widziałem już Katarzynę na zawodach atletów. Mało to może estetyczne, ale jakże dochodowe!


Katarzyna z rozdziawioną paszczęką, zdaje się mówić "Łoooo! Siekieeerkaaa!"


Mijały kolejne tygodnie. Pracę u pingwina Kaśka porzuciła (jak sądzę, bez większego żalu) i trzymała się małorolnego który płacił coraz lepiej (bonusy, ach bonusy) i drwala, u którego było nieco gorzej, ale nie wymagajmy zbyt wiele. Kasy przybywało. Postanowiłem zatem zainwestować nieco w Katarzynę i za zgromadzone srebrniki nabyłem jej lepszą kapotę bojową i miecz. Dajmy na to, że miecz. Kawał żelaza. Jak ona to w ogóle dała radę dźwigać? Nieważne.

Serce me drgnęło po kolejnych urodzinach córy, na które otrzymała książkę (dość tania była. Ciekawe czy Kaśka umie czytać? :]). Postanowiłem zabrać dzieciaka na wakacje, bo ponoć warto. A przynajmniej tak ludzie piszą. W czerwcu zatem ufundowałem Katarzynie tydzień wypoczynku nad morską tonią. Kaśka uwaliła się plackiem na plaży i spędziła w tej pozycji cały okres naszego pobytu na wyjeździe. Ciekawy pomysł na relaks. A podobno w modzie jest aktywny wypoczynek? Odczułem rozgoryczenie. Na plaży nie przewinęła się żadna pani z dużymi... akheakhe! Oczami. Szkoda. Tępo gapiłem się zatem na Kaśkę i popijałem piwo. Bo cóż innego miałem do roboty?

Po powrocie z wakacji Katarzyna znowu zaczęła zasuwać u drwala, odpuszczając chwilowo małorolnego. Uznałem, że powinna pakować. Pakowała zatem, kasę nawet przynosiła, choć o bonusach nie było mowy. Gdy nieco podreperowała budżet okazało się, że znowu może latać na lekcje fechtunku. No to poleciała. I w ten sposób znowuż zbliżyła się jesień, a ja postanowiłem zapisać stan gry. Przerwa w opiece nad Katarzyną nieco mi się zresztą wydłużyła, ponieważ musiałem się skupić na opiece nad istotą żywą, młodą i chwilami głupią, acz sercu memu bliską. Wtajemniczeni jarzą.

A zatem do następnego, nie wiem kiedy nastąpi. Może i dziś. Jeśli starczy mi złociszy na jakieś zagrychy, które mogłyby zasponsorować kolejne zmagania wychowawcze.


1 | 2 | 3 | 4