Aktualnie przeglądasz: Twórczość fanów » Dziennik tatuśka Clouda_cd2
IE6 spacer fixer :)
Dziennik tatuśka Clouda_cd2
17.08.2008
Dzisiejsza notka będzie krótka (jako i moja gra) oraz pełna rozgoryczenia Dlaczego? Zaraz się dowiecie.
Otóż, jak zapewne pamiętacie, w poprzednim odcinku bajki której autora niespodziewanie trafił szlag, córka moja Katarzyna przypakowała ostro, rąbiąc wściekle drewno i zasuwając u małorolnego. Głównie jednak wysiłki własne skoncentrowała na tym pierwszym, siła jej wzrastała, szafa grała a ja byłem nawet zadowolony i plany na przyszłość snułem takie bardziej świetlane. Grę zapisałem jesienią i dziś wznowiłem rozrywkę. Córka skoczyła raz jeszcze do drwala, raz na lekcję fechtunku, porozbijała się nieco po ulicach miasteczka i powróciła do chaty. Ukochany tatuś (czyt. ja) czekał na nią z niespodzianką. Nabyłem tej jędzy lepszą zbroję i lepszy miecz, sprzedając oczywiście ustrojstwa, z których korzystała poprzednio. Sakiewka zaczęła świecić pustkami, ale uzbrojony w wiedzę przekazaną mi na forum princessmaker.pl, wiedziałem swoje. Wygrana w turnieju mogłaby zwrócić wydatki. Z nawiązką! Wyposażyłem zatem Katarzynę w zdobyte dla niej akcesoria i wykopałem na arenę. Szło dobrze. Pierwszy przeciwnik padł, przy drugim nieco się spociła. I nagle wyskoczył jakiś kolo i strzelił w moją córkę z bolta. Mnie szczęka opadła, Katarzynie dodatkowo opadły kończyny dolne i po chwili zaliczyła glebę, sadzając dupsko na piasku. Ja zaś wydałem z siebie okrzyk mało ludzki, a potem wyrzuciłem jeszcze kilka słów, powszechnie uważanych za obelżywe, zatem cytować ich tutaj nie będę. Zapisałem stan gry, warcząc jeszcze pod nosem i postanawiając, że dziś już do niej nie usiądę. Zważywszy ilość wypitej w dniu dzisiejszym kawy, kolejne wstrząsy mogłyby przyprawić mnie o zawał. Dziękuję, postoję. Do upiornej córy powrócę pewnie jutro, o ile adrenalina opadnie i pozwoli przemyśleć strategię wychowawczą.
Otóż, jak zapewne pamiętacie, w poprzednim odcinku bajki której autora niespodziewanie trafił szlag, córka moja Katarzyna przypakowała ostro, rąbiąc wściekle drewno i zasuwając u małorolnego. Głównie jednak wysiłki własne skoncentrowała na tym pierwszym, siła jej wzrastała, szafa grała a ja byłem nawet zadowolony i plany na przyszłość snułem takie bardziej świetlane. Grę zapisałem jesienią i dziś wznowiłem rozrywkę. Córka skoczyła raz jeszcze do drwala, raz na lekcję fechtunku, porozbijała się nieco po ulicach miasteczka i powróciła do chaty. Ukochany tatuś (czyt. ja) czekał na nią z niespodzianką. Nabyłem tej jędzy lepszą zbroję i lepszy miecz, sprzedając oczywiście ustrojstwa, z których korzystała poprzednio. Sakiewka zaczęła świecić pustkami, ale uzbrojony w wiedzę przekazaną mi na forum princessmaker.pl, wiedziałem swoje. Wygrana w turnieju mogłaby zwrócić wydatki. Z nawiązką! Wyposażyłem zatem Katarzynę w zdobyte dla niej akcesoria i wykopałem na arenę. Szło dobrze. Pierwszy przeciwnik padł, przy drugim nieco się spociła. I nagle wyskoczył jakiś kolo i strzelił w moją córkę z bolta. Mnie szczęka opadła, Katarzynie dodatkowo opadły kończyny dolne i po chwili zaliczyła glebę, sadzając dupsko na piasku. Ja zaś wydałem z siebie okrzyk mało ludzki, a potem wyrzuciłem jeszcze kilka słów, powszechnie uważanych za obelżywe, zatem cytować ich tutaj nie będę. Zapisałem stan gry, warcząc jeszcze pod nosem i postanawiając, że dziś już do niej nie usiądę. Zważywszy ilość wypitej w dniu dzisiejszym kawy, kolejne wstrząsy mogłyby przyprawić mnie o zawał. Dziękuję, postoję. Do upiornej córy powrócę pewnie jutro, o ile adrenalina opadnie i pozwoli przemyśleć strategię wychowawczą.
19.08.2008
Przemyślenia i uwagi forumowiczów wziąłem do serca, a potem z trudem przepchnąłem je do
umysłu, w którym przez krótką chwilę polewitowały w próżni, odbijając
się od wnętrza mojej czaszki. Wyciągnięcie wniosków okazało się dla
mnie rzeczą niekoniecznie prostą, zwłaszcza, że pchanie dziecka w ręce
pingwina (again...) oraz wychowywanie Katarzyny na dziewczę subtelne i
wrażliwe, spotkały się z moją niechęcią i dezaprobatą. Ambicje mam
wszakże potężne i może nie sięgają one szczytów osiągniętych przez inną
Katarzynę (która zapisała się na kartach historii jako władczyni
pewnego państwa i jednostka niewyżyta w sferze... zaraz, czy to czytać
mogą dzieci?
Khekhe...) to jednak chciałbym, aby córka w chwili osiągnięcia
dojrzałości, była osobą bardziej "twardą niż miękką". Zarówno z
charakteru, jak i pod względem naprężonych muskułów (i znów muszę
sprzed oczu odsuwać wizję jakiejś przerośniętej atletki. Fuj! Wróćmy do
meritum...). Z bólem serca postanowiłem jednak posłać Kaśkę na lekcje
teologii, co (jak się później okazało) miało swój sens, ponieważ obrona
przed atakami magicznymi faktycznie zaczęła wzrastać. Dodatkowo biegała
na lekcje szermierki i mordobicia (na zmianę), do czasu aż okazało się,
że osiągnęła wyższy poziom wtajemniczenia, a co za tym idzie, forsa
topniała szybciej. Kasę co prawda trzepała u drwala, ale rychło okazało
się, że nawet z bonusami na utrzymanie nie wystarczy, o zajęciach nie
wspominając.
Goniliśmy resztkami i zaczęliśmy już niemal przymierać głodem, przez myśl przemknęło mi nawet sprawdzenie, czy CPR w chwili totalnej klęski nie zechce posłużyć także jako "emergency food", ale do kanibalizmu dojść nie zdążyło. Po chwili wahania zdecydowałem się posłać córkę na polowanie. Nie widziałem jej co prawda w roli doskonałego łowcy, ale co mi szkodziło sprawdzić? Może przyniosłaby chociaż jakiś obiad? CPR zapewne ucieszyłby się, że w roli dania wieczoru zastąpiłby go jakiś dzik, względnie wypasiony królik. Napędzany tą nadzieją wysłałem Katarzynę w las i z niecierpliwością oczekiwałem jej powrotu, bezmyślnie kontemplując zaschnięte wnętrza rozrzuconych po kuchni garnków. Kaśka wróciła po paru dniach, niestety nie dość, że bez dziczyzny, to jeszcze i bez kasy. Koleś z szopem na głowie, który córę moją miał przysposobić do polowania, jakoś nie wziął sobie tej roli do serca, z góry zakładając, że dziewczyny się na myśliwych nie nadają. Cóż to za szowinistyczna świnia!! Oburzony wyrzuciłem z siebie kilka mało eleganckich słów i stanowczym kopem posłałem Katarzynę na powrót do drwala. Czas jej urodzin zbliżał się, a tym samym realizacja mojego niecnego planu, zmierzającego ku przejęciu władzy nad Wszechświatem. Wróć... To nie ta gra. Yeah. Whatever. Wróćmy do Katarzyny.
Córa zapierniczała u drwala aż iskry się sypały i powoli znowu zaczęliśmy wychodzić na prostą. Nie na tyle niestety, by na trzynaste urodziny ufundować jej jakiś zarypisty prezent. Styknęło tylko na lalkę. Chwilę zastanawiałem się jak Kaśka zareaguje na taki sam podarek, jaki otrzymała dwa lata wcześniej, ale widać dziecko miało totalną sklerozę, bo na widok zabawki ucieszyło się nieziemsko. Może parę razy wyrżnęła się w łeb widłami, gdy jeszcze pracowała u małorolnego i stąd ta amnezja..? Wyszczerzyłem ząbki w promiennym (acz nieco fałszywym) uśmiechu i zatarłem chciwe rączki. Natychmiast po urodzinach uszczęśliwiłem Kaśkę wiadomością, że rozpoczyna nową karierę i zaciągnąłem ją na cmentarz. Kasa z tego co prawda nie zapowiadała się nadzwyczajnie, ale za to praca w charakterze hieny... tfu! Stróża, stróża!! W charakterze stróża, pozwalała wzrosnąć obronie przed magią (sic!) i wzrosnąć wrażliwości, której z uporem maniaka czepiał się Nemo (zaprzyjaźniona jednostka z forum princessmaker.pl). Liczyłem po cichu, że warowanie wśród umarlaków co prawda pozwoli owej nieszczęsnej wrażliwości wzrosnąć, ale nie uczyni z Katarzyny sentymentalnej gęsi, niezdatnej do niczego.
Kaśka radziła sobie średnio na jeża, nawet nie tragicznie (być może dzięki podszlifowanej już nieco u pingwina obronie przed magią?), praca u drwala wciąż jednak była niezbędna. Pocieszałem się myślą, że początkowo nie szło jej nigdzie, a potem jakoś się wyrobiła, więc i w stróżowaniu powinna osiągnąć w końcu jakiś sensowny poziom. Od rozważań oderwał mnie Harvest Festival, z którym (znowu) wiązałem swoje nadzieje. Przeanalizowałem z marsem na czole umiejętności Katarzyny i uznałem, że źle być nie może. Dodatkowo wysoki poziom wytrzymałości dzięki zasuwaniu u małorolnego, powinien pomóc. Wykopałem córę na turniej i w napięciu wpatrzyłem się w żółty piasek na arenie. I oto, mili państwo, nastąpił przełom. Kaśka szła jak burza i choć w potyczce z wikingiem szans nie miała żadnych, to drugie miejsce tej ofermie udało się wreszcie uszarpać! Odetchnąłem z ulgą i z otwartymi ramionami powitałem wracające do domu pieniążki wygrane w turnieju. Wreszcie cały mój wysiłek pedagogiczny, zszargane nerwy i nieprzespane noce, nieco mi się zrekompensowały. CPR również wydawało się zadowolone (i wcale mu się nie dziwię, zważywszy, że o mało co nie skończył chłopak jako potrawka...). Gwiżdżąc wesoło pod nosem wysłałem Kachę na cmentarz i do drwala i rozpocząłem planowanie dalszej ścieżki edukacji. Wkrótce postanowiłem wznowić lekcje szermierki i mordobicia - na poziomie średnio zaawansowanym - licząc, że w niedługim czasie Katarzyna opanuje co najmniej umiejętność wykonywania kopniaka z półobrotu. W styczniu postanowiłem zapisać grę i do roli tatusia wrócić w późniejszym terminie. Szalom!
Goniliśmy resztkami i zaczęliśmy już niemal przymierać głodem, przez myśl przemknęło mi nawet sprawdzenie, czy CPR w chwili totalnej klęski nie zechce posłużyć także jako "emergency food", ale do kanibalizmu dojść nie zdążyło. Po chwili wahania zdecydowałem się posłać córkę na polowanie. Nie widziałem jej co prawda w roli doskonałego łowcy, ale co mi szkodziło sprawdzić? Może przyniosłaby chociaż jakiś obiad? CPR zapewne ucieszyłby się, że w roli dania wieczoru zastąpiłby go jakiś dzik, względnie wypasiony królik. Napędzany tą nadzieją wysłałem Katarzynę w las i z niecierpliwością oczekiwałem jej powrotu, bezmyślnie kontemplując zaschnięte wnętrza rozrzuconych po kuchni garnków. Kaśka wróciła po paru dniach, niestety nie dość, że bez dziczyzny, to jeszcze i bez kasy. Koleś z szopem na głowie, który córę moją miał przysposobić do polowania, jakoś nie wziął sobie tej roli do serca, z góry zakładając, że dziewczyny się na myśliwych nie nadają. Cóż to za szowinistyczna świnia!! Oburzony wyrzuciłem z siebie kilka mało eleganckich słów i stanowczym kopem posłałem Katarzynę na powrót do drwala. Czas jej urodzin zbliżał się, a tym samym realizacja mojego niecnego planu, zmierzającego ku przejęciu władzy nad Wszechświatem. Wróć... To nie ta gra. Yeah. Whatever. Wróćmy do Katarzyny.
Córa zapierniczała u drwala aż iskry się sypały i powoli znowu zaczęliśmy wychodzić na prostą. Nie na tyle niestety, by na trzynaste urodziny ufundować jej jakiś zarypisty prezent. Styknęło tylko na lalkę. Chwilę zastanawiałem się jak Kaśka zareaguje na taki sam podarek, jaki otrzymała dwa lata wcześniej, ale widać dziecko miało totalną sklerozę, bo na widok zabawki ucieszyło się nieziemsko. Może parę razy wyrżnęła się w łeb widłami, gdy jeszcze pracowała u małorolnego i stąd ta amnezja..? Wyszczerzyłem ząbki w promiennym (acz nieco fałszywym) uśmiechu i zatarłem chciwe rączki. Natychmiast po urodzinach uszczęśliwiłem Kaśkę wiadomością, że rozpoczyna nową karierę i zaciągnąłem ją na cmentarz. Kasa z tego co prawda nie zapowiadała się nadzwyczajnie, ale za to praca w charakterze hieny... tfu! Stróża, stróża!! W charakterze stróża, pozwalała wzrosnąć obronie przed magią (sic!) i wzrosnąć wrażliwości, której z uporem maniaka czepiał się Nemo (zaprzyjaźniona jednostka z forum princessmaker.pl). Liczyłem po cichu, że warowanie wśród umarlaków co prawda pozwoli owej nieszczęsnej wrażliwości wzrosnąć, ale nie uczyni z Katarzyny sentymentalnej gęsi, niezdatnej do niczego.
Kaśka radziła sobie średnio na jeża, nawet nie tragicznie (być może dzięki podszlifowanej już nieco u pingwina obronie przed magią?), praca u drwala wciąż jednak była niezbędna. Pocieszałem się myślą, że początkowo nie szło jej nigdzie, a potem jakoś się wyrobiła, więc i w stróżowaniu powinna osiągnąć w końcu jakiś sensowny poziom. Od rozważań oderwał mnie Harvest Festival, z którym (znowu) wiązałem swoje nadzieje. Przeanalizowałem z marsem na czole umiejętności Katarzyny i uznałem, że źle być nie może. Dodatkowo wysoki poziom wytrzymałości dzięki zasuwaniu u małorolnego, powinien pomóc. Wykopałem córę na turniej i w napięciu wpatrzyłem się w żółty piasek na arenie. I oto, mili państwo, nastąpił przełom. Kaśka szła jak burza i choć w potyczce z wikingiem szans nie miała żadnych, to drugie miejsce tej ofermie udało się wreszcie uszarpać! Odetchnąłem z ulgą i z otwartymi ramionami powitałem wracające do domu pieniążki wygrane w turnieju. Wreszcie cały mój wysiłek pedagogiczny, zszargane nerwy i nieprzespane noce, nieco mi się zrekompensowały. CPR również wydawało się zadowolone (i wcale mu się nie dziwię, zważywszy, że o mało co nie skończył chłopak jako potrawka...). Gwiżdżąc wesoło pod nosem wysłałem Kachę na cmentarz i do drwala i rozpocząłem planowanie dalszej ścieżki edukacji. Wkrótce postanowiłem wznowić lekcje szermierki i mordobicia - na poziomie średnio zaawansowanym - licząc, że w niedługim czasie Katarzyna opanuje co najmniej umiejętność wykonywania kopniaka z półobrotu. W styczniu postanowiłem zapisać grę i do roli tatusia wrócić w późniejszym terminie. Szalom!
27.10.2008
Dobra, czas na nadrobienie tatuśkowych notek. Jak wiecie przerwa w
pisaniu wynikała primo z kucia do poprawki, a po drugie ze zmiany
kanciapy i braku dostępu do neta. Pozapisywane kartki walały mi się
między notatkami, ale zdołałem większość odnaleźć i mam nadzieję, że
rekonstrukcję wydarzeń także jakoś stworzę.
Czternaste urodziny Kachy przeszły całkiem sympatycznie i bez większego echa. W podarku otrzymała ode mnie książkę, która miała podnieść walory intelektualne córy (na co zresztą liczyłem, bo patrzenie na statystyki wskazujące na IQ mojego dziecka przywoływały mi na myśl niewesołe skojarzenia). Kaśka generalnie przestała przypominać tę wesołą dziewuńkę, która zawitała pod mój dach i zaczynała przeobrażać się w panienkę, co spotkało się z pewnymi obawami z mojej strony (bo skoro jako dziecko usiłowała dyskutować ze mną na temat wymiarów, to co mnie czeka teraz..?).
Minęła wiosna i nastał czas lata. Katarzyna trenowała lanie po mordzie, a u pingwina zgłębiała tajniki uodparniania się na zaklęcia rzucane przez wrogów. Miodzio. Pracowała twardo na cmentarzu, obrywając od czasu do czasu od wyłaniającego się zza murów szkieleta. Irytował mie ten wątek, bo za każdym razem do zwycięstwa było blisko, a widok zakrwawionej córy oczu nie cieszył. Postanowiłem zrekompensować Kaśce stresy ostatnich miesięcy i pojechałem z nią na wakacje.
Po powrocie znad morza Katarzyna wznowiła treningi i na efekty nie trzeba było długo czekać, bo przy kolejnym spotkaniu ze szkieletem na cmentarzu, córa odniosła zwycięstwo. Kostki się posypały (a wraz z nimi miło zabrzęczała dodatkowa kasa!), a Kaśka zadowolona wróciła do domu. Uznałem, że dziecko jest gotowe i może ruszyć na osławione wyprawy (w końcu poza pustynią nie zwiedziła zbyt dobrze okolicznych krain).
Uznałem, że dobrze będzie wypuścić Kaśkę do lasu. Niech poobija twarze wędrującym po okolicy potworom jeszcze przed dożynkami, zawsze to jakiś dodatkowy trening. Katarzyna dziarskim krokiem ruszyła w gęstwinę i gdy zapadł zmrok, na jej drodze stanął jakiś głupi strażnik. No nie! Ona tu miała uprawiać mordobicie, a nie wymiany uprzejmości! Szczęśliwie po kilkunastu kolejnych krokach córka trafiła na jakiegoś zmutowanego konika polnego i skopała mu wszystkie kończyny, inkasując parę srebrniaków. Przyjemnie, nie powiem. Kaśka ruszyła w dalszą drogę i po chwili wędrówki natrafiła na jakiś tajemniczy, kamienny krąg. Mgliście przypomniałem sobie, że coś na ten temat czytałem. Wysoka wrażliwość, rozbicie namiotu, jakieś wróżki.... Przypomniało mi się, że Kacha wrażliwość jakąś tam nabiła, postanowiłem zatem przetestować nocleg przy głazach i faktycznie! Nad ranem córka zobaczyła kilka wróżek i dostała od nich bonus kulinarny (ciekawe po co, skoro i tak nie ma pojęcia o gotowaniu?). Tak czy inaczej dziecko zwinęło obozowisko i podreptało dalej. Spłoszyło po drodze jednego elfa i wkopało poszukiwanemu bandycie, choć wcale nie było łatwo go znaleźć (ukłon w stronę Akane, która wytłumaczyła jak go szukać). Gdy czas wędrówek dobiegł końca, Kaśka wróciła do domu i spotkała się z zachwyconymi jej postawą mieszkańcami. Myślałem, że zaraz zacznie rozdawać autografy, ale CPR ucięło tę wymianę zdań rzucając krótkie "Na pewno panienka świetnie dała sobie radę". No myślę, w końcu z takim tatusiem? Moją radość dodatkowo zwiększył fakt, że za skopanie czterech liter bandycie, córa zgarnęła nagrodę. Z dumą odebrałem jej całkiem okrągłą sumkę i zacząłem zastanawiać się nad tym, czy na najbliższym Harvest Festival Kacha wkopie wreszcie wikingowi. Postanowiłem jednak przekonać się o tym innym razem i zapisałem stan gry. Szalom
Czternaste urodziny Kachy przeszły całkiem sympatycznie i bez większego echa. W podarku otrzymała ode mnie książkę, która miała podnieść walory intelektualne córy (na co zresztą liczyłem, bo patrzenie na statystyki wskazujące na IQ mojego dziecka przywoływały mi na myśl niewesołe skojarzenia). Kaśka generalnie przestała przypominać tę wesołą dziewuńkę, która zawitała pod mój dach i zaczynała przeobrażać się w panienkę, co spotkało się z pewnymi obawami z mojej strony (bo skoro jako dziecko usiłowała dyskutować ze mną na temat wymiarów, to co mnie czeka teraz..?).
Minęła wiosna i nastał czas lata. Katarzyna trenowała lanie po mordzie, a u pingwina zgłębiała tajniki uodparniania się na zaklęcia rzucane przez wrogów. Miodzio. Pracowała twardo na cmentarzu, obrywając od czasu do czasu od wyłaniającego się zza murów szkieleta. Irytował mie ten wątek, bo za każdym razem do zwycięstwa było blisko, a widok zakrwawionej córy oczu nie cieszył. Postanowiłem zrekompensować Kaśce stresy ostatnich miesięcy i pojechałem z nią na wakacje.
Po powrocie znad morza Katarzyna wznowiła treningi i na efekty nie trzeba było długo czekać, bo przy kolejnym spotkaniu ze szkieletem na cmentarzu, córa odniosła zwycięstwo. Kostki się posypały (a wraz z nimi miło zabrzęczała dodatkowa kasa!), a Kaśka zadowolona wróciła do domu. Uznałem, że dziecko jest gotowe i może ruszyć na osławione wyprawy (w końcu poza pustynią nie zwiedziła zbyt dobrze okolicznych krain).
Uznałem, że dobrze będzie wypuścić Kaśkę do lasu. Niech poobija twarze wędrującym po okolicy potworom jeszcze przed dożynkami, zawsze to jakiś dodatkowy trening. Katarzyna dziarskim krokiem ruszyła w gęstwinę i gdy zapadł zmrok, na jej drodze stanął jakiś głupi strażnik. No nie! Ona tu miała uprawiać mordobicie, a nie wymiany uprzejmości! Szczęśliwie po kilkunastu kolejnych krokach córka trafiła na jakiegoś zmutowanego konika polnego i skopała mu wszystkie kończyny, inkasując parę srebrniaków. Przyjemnie, nie powiem. Kaśka ruszyła w dalszą drogę i po chwili wędrówki natrafiła na jakiś tajemniczy, kamienny krąg. Mgliście przypomniałem sobie, że coś na ten temat czytałem. Wysoka wrażliwość, rozbicie namiotu, jakieś wróżki.... Przypomniało mi się, że Kacha wrażliwość jakąś tam nabiła, postanowiłem zatem przetestować nocleg przy głazach i faktycznie! Nad ranem córka zobaczyła kilka wróżek i dostała od nich bonus kulinarny (ciekawe po co, skoro i tak nie ma pojęcia o gotowaniu?). Tak czy inaczej dziecko zwinęło obozowisko i podreptało dalej. Spłoszyło po drodze jednego elfa i wkopało poszukiwanemu bandycie, choć wcale nie było łatwo go znaleźć (ukłon w stronę Akane, która wytłumaczyła jak go szukać). Gdy czas wędrówek dobiegł końca, Kaśka wróciła do domu i spotkała się z zachwyconymi jej postawą mieszkańcami. Myślałem, że zaraz zacznie rozdawać autografy, ale CPR ucięło tę wymianę zdań rzucając krótkie "Na pewno panienka świetnie dała sobie radę". No myślę, w końcu z takim tatusiem? Moją radość dodatkowo zwiększył fakt, że za skopanie czterech liter bandycie, córa zgarnęła nagrodę. Z dumą odebrałem jej całkiem okrągłą sumkę i zacząłem zastanawiać się nad tym, czy na najbliższym Harvest Festival Kacha wkopie wreszcie wikingowi. Postanowiłem jednak przekonać się o tym innym razem i zapisałem stan gry. Szalom